Wcześnie wstajemy i na sąsiedzkiej naradzie powstaje plan działania. Najważniejszym problemem jest woda. Tym zajmie się ojciec i młodzi. Rozbiegliśmy się po wiosce i w krótkim czasie zlokalizowaliśmy wszystkie źródła wody i ojciec wyruszył na rozpoznanie. W wiosce jest jedna studnia i kilkanaście pomp. Studnia z brudnym lustrem wody i wstrętnym odorem nie nadawała się do użycia, a pompy nieczynne. Długo zastanawiano się jak je uruchomić. Ktoś wpadł na pomysł by wykorzystać deszczówkę z beczki pod rynną. Zabrano się do roboty i kiedy wlano ostatnie wiadro pompa szczęśliwie zassała. Był to nasz pierwszy sukces. Pompowano godzinę chcąc pozbyć się zanieczyszczeń. Ze względów bezpieczeństwa pojono najpierw zwierzęta, a potem pili ją ludzie po przegotowaniu. A wszystko z powodu ostrzeżenia, że woda może być zatruta. W ciągu kilku dni przetransportowano wszystkich wasylkowieckich sąsiadów z Gorzowa i zaczęło się rozglądanie za gospodarstwami. Wioska po niemiecku nazywa się Woxfelde, a Polacy nazwali ją Stalowa Wola. Jest kilka ulic, a domy są tylko przy drodze. Typowa ulicówka. Zupełnie inaczej jak w Wasylkowcach. Po kilku dniach przyjechał „nasz” woźnica. Nazywa się Rudny i pełni obowiązki sołtysa w Ludomierzycach. Zna doskonale okolice i miejscowe stosunki z tego powodu jest mężem zaufania gminy w Słońsku. Pochodzi z centralnej Polski skąd został wywiezionym na roboty do Rzeszy. Pracował u gospodarza w sąsiedniej miejscowości o nazwie Neu Limmritz. Po wyjeździe Niemów pozostał i zamierza sprowadzić tu rodzinę. Rudny przyjechał jeszcze z jakimś urzędnikiem; chodzą po domach i wpisują do książki osiedleńców. W Stalowej Woli dominują rodziny z Wasylkowiec (chyba dwadzieścia ). Oprócz nas jest także rodzina Przybyłów, Hela Chłopecka, państwo Korczyńscy, Paterowie, rodzina Baranów, Kowalscy ...
Plan Stalowej Woli potem przemianowanej na Głuchowo (niemieckie Woxfelde). Wkrótce ujawniamy, że są pojedyncze rodziny z okolic Lwowa, Wołynia, Lublina, a nawet z poznańskiego. Wasylkowieccy trzymają się razem; wybierają domy obok siebie.
Historia tego skrawka ziemi jest ciekawa. Kiedyś, mówił Rudny, w czasach cesarza Wilhelma z powodu biedy wielu Niemów opuszczało kraj w poszukiwaniu pracy. W celu powstrzymania emigracji podjęto trud zmeliorowania nieużytków w Kotlinie Warty. Na korzystnych warunkach nadawano potem ziemię i osadzano biedaków. Wówczas powstało tu kilkadziesiąt miejscowości o ciekawych nazwach jak: Jamajka, Korsyka, Luiza, Hampshire, Pensylwanien i tp. Rudny zachęcał nas do poznania wioski i wyboru gospodarstwa. Zapewniał, że władza gminna zaakceptuje wybór. Niezwłocznie po posiłku wyruszyłem z kolegami na rozpoznanie. Wioska nie jest duża i ma trzy ulice tworzące dwie litery „T” z kościołem i szkołą. Wchodzimy ostrożnie do domów i wszędzie widzimy ślady dewastacji. Wybite szyby w oknach, dużo bezmyślnie połamanych mebli i pogiętych naczyń kuchennych. Na podłodze papiery, szkło i pierze. W kilku domach zerwane deski podłogowe jak by czegoś szukano, a może zużyto je na opał bo na podwórzach są ślady ognisk. Na czerwonym murze szkoły duży napis: „МИН НЕТ”. Wchodzimy ostrożnie i zauważamy na podłodze duże ilości szmat i brudnych bandaży. Łóżka i prycze różnego rodzaju, chyba pościągane z wielu domów. Domyślamy się, że w szkole był szpital wojskowy. Na boisku resztki opałowego drewna i sterty kartoflanych łupin. Poza tym w wiosce cicho, psy nie szczekają. Znajdujemy dosyć dużo porzuconych maszyn i narzędzi rolniczych. |